Kiedyś było dobrze. Zasady mieliśmy dokładnie opisane: jak mazał po płótnie, to był Artystą. Jak dziobał w kamieniu, to też był Artystą. A jak ktoś wydziabane w kamieniu matki z dzieciakiem i wenusy ze skrzydłami pomalował na kolorowo, to nie był Artystą tylko rzemieślnikiem. I to takim samym jak ten, co heblował meble i malował ściany.

Potem się to pozmieniało, boży porządek rozwalono teorią ewolucji i przy okazji okazało się, że z gatunku rzemieślników wyewoluowały dwa nowe: tych co produkują i tych, którzy wymyślają rzeczy do produkowania. A gdy przyzwyczajaliśmy się do producentów i projektantów, przyroda (bo bóg już wtedy nie żył) zrodziła Marcela Dauchampa, przedstawiciela homo sapiens, kuzyna małpy i nosiciela genów neandertalczyków, który zaprojektowany i wyprodukowany przedmiot nazwał dziełem sztuki, a więc dziełem Artysty. No i poszło w dół jak lawina: puszka zupy pomidorowej na obrazie, Michael Jackson z małpą, i to nie stworzony przez kogoś kto wiedział jak dziubać w kamieniu, tylko przez faceta z pomysłem, który zlecił wykonanie figurki włoskim rzemieślnikom.
Wewerka

Projektant (a może już Artysta?) tworzy krzesło, które niezbyt nadaje się do siedzenia i dlatego nazywa się Golgota (chociaż oficjalnie miało ono komentować sytuację społeczną), a niektórym, w tym i mnie, wydaje się być Całunem Turyńskim na użytek codzienny. Jeszcze inny  artysta (a może nadal projektant?) rozciąga krzesła, wbija je w mur, nakazuje im falować. Czyli bawi się złudzeniami optycznymi, które do sztuki malarskiej wprowadzili Artyści dawno, dawno temu. Tylko że wtedy Artyści na płótnie, tynku lub desce malowali tak, że widzieliśmy wszystko jak żywe: i łuki i kolumny, widoki z okna na krajobrazy, kopuły i aniołki z kwiatami na balustradach, a te nowe pikasy z optyką robiły z ludzi balona tworząc nie tylko obrazy malowane kropkami, ale też takie w czarne pasy, od patrzenia na które mieszało się w głowie.

i Rehberger
Niektórym tak się pomieszało, że nie wiedzieli już czy są artystami, projektantami czy może nadal rzemieślnikami i zaczęli swoje pikasy malować po ścianach, sufitach oraz podłogach. A że nadal czuli, że im wolno ciągnąć sobie łacha z odbiorcy lubiącego Hołd Pruski, więc pikasy we wnętrzach robili na krótko. Zanim człowiek znalazł adres i gotowy był  do protestu, wnętrze zniknęło. A Artysta szedł mieszać w mózgach gdzie indziej.

No dobra, ale co to ma do włoszczyzny? Ano ma, bo Golgotę zaprojektował Gaetano Pesce, który studiował w Wenecji. W Wenecji też, z okazji Biennale, powstał opisany przeze mnie bar. Bar ten już chyba nie istnieje* , ale jego twórca, Tobias Rehberger, malował pikasy w innych miastach: artystyczną interpretację baru Oppenheimer z Franfurtu stworzył w Nowym Jorku (krótki żywot zakończył w połowie lipca), teraz  ma kawiarnię w Baden-Baden. Sama Wenecja, jak wszyscy wiemy, nie tylko buntowała się przeciw władzy papieskiej, długo nie chciała wpuścić do siebie inkwizycji i jeszcze drukowała brzydkie książki z listy ksiąg niedozwolonych, nic więc dziwnego że nagrodziła Rehbergera. 

Ale jakby ktoś chciał jego sztukę oprotestować z powodów obrazy estetyki i burzenia praw naturalnych, tak jak oprostestowano rzeźbę Maurizia Cattelana, to proszę bardzo: wystawa w Staatliche Kunsthalle otwarta jest do listopada. Może warto na protest wypożyczyć Hołd Pruski?

=======
* na stronie Palazzo delle Esposizioni (i innych stronach poświęconych temu wnętrzu Rehbergera) nie znalazłam potwierdzenia, że wnętrze nadal istnieje, natomiast Artek, sponsor wnętrza, twierdzi, że jest to stała wystawa.

** Zdjęcia wnętrz T. Rehbergera pochodzą z Biennale, baru Oppenheimer w Nowym Jorku, kawiarni w Baden-Baden i z wystawy Artek, natomiast zdjęcia krzeseł Stefana Wewerki robiłam w monachijskiej Pinakothek der Moderne.

Jak się znęcać nad czytelnikami, to do końca. I jak śruby przykręcać to na maksa. A więc dzisiaj znów o restauracjach neptuna. Tym razem z Chioggii.

Recepjonista zaznaczył na mapie cztery restauracje godne polecenia. Odwiedziliśmy dwie. Obydwie doskonałe.


W Osteria da Nicola nie podaje się menu. Kelnerka (lub kelner) mówi co można zjeść, sugeruje odpowiedni zestaw i podpowiada, jakie wino pasuje. Potrawy są proste: mule w pikatnym sosie pomidorowym, dentice (kielczak) w puree ziemniaczanym, canestrelli* z sosem cebulowym, przegrzebki z pieprznym maslem, chrupiące fritto z kwiatów cukinii i owoców morza, cały okoń morski z grilla w wersji dziewiczej, a więc bez sosów i bez dekoracji.

canestrelli

La Taverna to Osteria da Nicola kulinarnie piętro wyżej. Misticanza di verdure i pesce podano tak, że ośmiornica była ciepła, ale mieszanka sałat pozostawała świeża i chrupiąca. Bucattini z bułką tartą, sardelami i orzeczkami piniowymi do klasyki potraw Laguny może i nie należą, ale i tak JC talerz wylizał. A. chwaliła sobie pieczoną w pergaminie flądrę z warzywami, a mnie mowę odjęło po pierwszym kęsie kalmara w grilliata mista, choć - teoretycznie - nic w nim niezwykłego nie było: kawałek zwierzyny z grilla, smak dymu, trochę soli, kropla cytryny. W Da Nicola tiramisu przypominało konsystencją semifreddo, w La Taverna sorbet melonowy i ciasto francuskie z truskawkami i czekoladą były świetne. Obydwie restauracje bardzo polecamy, Tańsza jest Da Nicola, ale i w La Taverna ceny mają mocno nieweneckie, choć woda mineralna była, moim zdaniem, droga. Do 3 euro za 3/4 litra San Pellegrino jeszcze nie przywykliśmy.

Ristorante La Taverna
Via Felice Cavallotti
Chioggia
tel. 041 401 806

Osteria da Nicola
Fondamenta S. Domenico
Chioggia
041 408 029

Rezerwacje wymagane, zwłaszcza w week-end. Dodatkowym plusem La Taverna jest przyjemny taras.

=======
* canestrelli - rodzaj jadalnych skorupiaków, wielkością przypominających sercówki, kształtem muszelek - przegrzebki. Kelnerka powiedziała nam, że to miejscowa specjalność. Nazwy nie udało mi się potwierdzić. Wujek google zna jedynie ciasteczka canestrelli.

Chiemsee

Toruń to nie tylko ojciec Rydzyk, pogromca żydów, strażnik pamięci narodowej. Z Torunia pochodzi również jedna druga Kiss the frog,  młodej sercem i duchem firmy odzieżowej, producenta moich lubionych wdzianek i bluz. Toruń to również, choć mniej niszowo, Kopernik,  pierniki i Krzyżacy.  Oraz sztuka nowoczesna. Pisać o Toruniu na blogu o Włoszech nie zamierzałam, gdyż nic nowego z powiązań Kopernika z Włochami wykrzesać się nie da, ale zmieniłam zdanie. Otóż przed Centrum Sztuki Współczesnej zobaczyłam włoskie klimaty. Był nawet jeden plakat o mnie (nie, nie ten z napisem wizjonerzy; ten ze zwierzątkiem), no ale nie o portretach ma być, a o plakatach włoskich.


Otóż uwagę przykuł jeden taki, wykorzystujący kultową scenę : Alberto Sordi, Amerykanin w Rzymie, nad miską maccheroni. Scena, jako się rzekło, kultowa, bo ciągnąca łacha z włoskiej powojennej fascynacji Ameryką. Dlaczego powstał ten plakat? Kto jest jego twórcą? I tak wgle, co co chodzi? Wystawę obejrzałam przelotnie, więc odpowiedzi na pytania nie mam, ale może będę miała. Napisałam do  Alessandry z Włoch, która pomagała w realizacji projektu. I jeśli dostanę odpowiedź, to na włoszczyźnie pojawi się dopowieść wyjaśniająca.



Na stronie Centrum Sztuki Współczesnej warto przeczytać o samym obiekcie. Jest on projektem polskiego architekta. I jest też pierwszym of 1939 roku muzeum sztuki współczesnej wybudowanym w Polsce. Zrezygnuję z oczywistego komentarza o zaniedbywaniu sztuki współczesnej, wyburzaniu klasyki modernizmu, hucpie z budową muzeum w stolicy. Nie skomentuję też współczesznej architektury sakralnej alla Polonia.

Zachęcam natomiast do odwiedzin w Toruniu. Centrum znajduje się przy ulicy Wały Sikorskiego, parking jest w pobliżu, do zabytków starego miasta - rzut beretem, budynków centrum Rydzyka (chyba) stamtąd nie widać :D I przy okazji, idąc w kierunku starego miasta, przechodząc obok wielkiej fontanny na skwerze, proszę popatrzeć na budynek po lewej stronie. Budynek* należy do uniwersytetu toruńskiego i podobno jest na sprzedaż. Na razie inwestora nie ma, ale jeśli się znajdzie, to jest zupełnie prawdopodobne, że obiekt długo nie postoi. Wyburzą. Lub przerobią go na centrum handlowe, w prawdziwym amerykańskim stylu.

PS: poprawiam błąd rzeczowy i za panią Barbarą Chmielarską-Łoś podaję, że  „harmonijka” to przedwojenny gmach Starostwa Krajowego Pomorskiego oraz Komunalnej Kasy Oszczędności, zaprojektowany przez Jerzego Wierzbickiego i postawiony w latach 1935-37. Pani Chmielarska - Łoś pisze, że budynek jest wpisany na listę zabytków i podlega ochronie. W takim razie wyburzanie raczej nie grozi. Miejmy nadzieją, że na centrum handlowe się nie nadaje.

============
Centrum Sztuki Współczesnej
ul. Wały Sikorskiego 13
Toruń
godziny otwarcie i ceny biletów: informacja turystyczna miasta

Wystawa plakatu włoskiego czynna jest do 15. września 
Do Angioliny prawie nie dojechaliśmy. Zadzwoniłam z Velii, by zrobić rezerwację. Musicie jechać osiemnastką, bo droga między Ascreą a Mariną jest zamknięta po ostatnich ulewach. Jedziecie na Palinuro, skręcacie do Marina di Pisciotta. Nie zapytałam jak ich w Marina di Pisciotta znaleźć, bo wydawało mi się, że z gps-em w miejscowości z dwoma ulicami znajdziemy ich bez problemów. Wrong. Szukaliśmy ich prawie godzinę.

Drogę od drogi przelotowej do wybrzeża przejechaliśmy dwukrotnie, rozglądając się za jakimkolwiek napisem lub drogowskazem. Potem przejechaliśmy dwukrotnie wzdłuż wybrzeża. Restauracje były dwie, ale nie o nazwie Angiolina. I gdy zamierzyliśmy się poddać i zrezygnować z eleganckiego obiadu na rzecz jakiejkolwiek pizzy, zauważyłam uliczkę odbijającą od głównej ulicy i białe parasole Angioliny.


Dwie godziny obiadu to były najprzyjemniejsze godziny tego dnia, bijące i uroki świątyń Paestum i ruin Velii. Ba, z obiadem w Angiolinie przegrywa widok na turkusowe morze, kwitnące róże i bugenwille.  I nawet gdyby obok przechodził Bratt Pitt i Jeremy Irons pewnie bym ich nie zauważyła wpatrując się z podziwem na talerz. A było na co patrzeć i, przede wszystkim, było co jeść - lub - precyzyjniej - było się czym delektować.


Krewetki na kopcu z ugotowanych ziemniaków i ośmiornica z puree karczochowym. Ośmiorniczki duszone w barolo, podane z pęcakiem, czarne ravioli z rybnym nadzieniem w towarzystwie okonia morskiego z pary. Chcieliśmy jeszcze zamówić marynowane sardele, z których restauracja słynie, ale byliśmy za wcześnie na nowe i za późno na zeszłoroczne, a braki zrekompensowaliśmy sobie zamawiając desery, ja - suflet czekoladowy z imbirem, JC - ciasto zwane przez nas francuskim z musem bakłażanowym. A ponieważ sąsiedni włoski stolik rozpływał się w superlatywach nad ricottą z mleka bawolego, więc JC, poświęcając się dla włoszczyzny, poprosił jeszcze o porcję ricotty aromatyzowanej skórką cytrynową.

szczeżuja z bakłażanem i ser bawoli
Powiem tak: nawet jeśli jedynie po deser , to do Angioliny trzeba koniecznie pojechać. Na prawdę warta jest jest objazdów, pobudki o 5 rano i 300 km z kawałkiem w jedną stronę. Ośmiornica w barolo rozpływała się w ustach, za sałatkę powinni dostać kulinarny złoty medal od producentów ziemniaków, a za desery chciałoby się ich wynieść na ołtarze. Zwłaszcza za mus bakłażanowy.

I jakby zachwytów nad ricottą z mleka bawolego nie wystarczyło, wdałam się w dyskusję o rybkach, bowiem południowo-zachodnia Kampania, a więc Cilento,  słynie z produkcji solonych sardeli, zwanych tu alici (północne Włochy mówią na nie aciughe). Angiolina soli własne, ale nie produkuje sosu sardelowego znanego jako colatura di alici. Umówiliśmy się z właścicielem, że we wrześniu wracamy na torcik z marynowanych w soku cytrynowym sardeli, a on nam powie, do kogo mamy jechać po najlepszą colaturę.



O colaturze pisałam w poście o alice


Angiolina
Loc. Marina di Pisciotta
Pisciotta (SA)
via Passariello, 2
097 497 3188
www.ristoranteangiolina.it
otwarci od kwietnia do października


Solferino w Mediolanie
Ich realizacje już pokazywałam. Wtedy był to mediolański apartment Solferino (patrz wyżej).
Dzisiaj mam zdjęcia z mediolańskiego (a jakże) apartamentu Brera. Nadal kojarzą się z malartwem holenderskim, ale nie Rembrandta a Vermeera. Jak zwykle piękna kolorystyka i światło oraz wspaniale rozpracowana przestrzeń.

Brera

To co ktoś inny by naprawiał, przebijając chociażby nowe drzwi by zlikwidować pokoje przechodnie lub wstawiał nowe okna likwidując złote aluminium, oni zmieniają w atuty. Achitektura współgra z meblami. No-name wymieszane z klasykami designu, ale nie tymi z pierwszych stron gazet. Jest to raczej design smakoszy: w Solferino przy starej kanapie wisi lampa Falkland od Danese *. W łazience Brery  - fotel Albiniego (jeśli mnie wzrok nie myli), w salonie - dwa fotele Lady Marco Zanusiego.  Stół Saarinena w wykafelkowanej kuchni, (pozytywnie) kojarzącej się ze stołówką szkolną. Lub sklepem mięsnym.

Non usiamo segni di esibizionismo, nie bawimy się w ekshibicjonizm, nawigujemy między designem, sztuką, architekturą i modą, ale rezultatem zawsze jest harmonia:  il risultato finale crea sempre un’armonia, (ze strony Dimore Studio)

==============
O Dimore Studio -  Jo z Desire2Inspire
 
* widzicie na ilustracji w poście o ulubionych lampach włoskich to samo zdjęcie, z Solferino? Nie znając jeszcze nazwisk architektów, już wtedy wybrałam ich realizację.
portret rodzinny Psiankowatych
świąteczny bakłażan
Najdziwniejszy przepis jaki znalazłam w tradycyjnej kuchni włoskiej to bakłażan (psianka podłużna, solanum melongena, melanzana) w czekoladzie. Nie zrobiłam go jeszcze, trochę z obawy, a trochę dlatego, że jest to deser sierpniowy.  Kalabria przygotowuje go na 15. sierpnia, a więc - według moich danych - na Matki Boskiej Zielnej.  

Obrany ze skórki bakłażan i pokrojony w plastry, smażony jest na gorącej oliwie. Na zrumienione plastry kładzie się odrobinę konfitury czereśniowej, kawałek czekolady i trochę kandyzowanej skórki cytronu, zwija w ruloniki, które otaczane są potem z rozmąconym jajku a następnie w mące, i ponownie smażone na oliwie. Zrumienione bałażanowe 'zrazy' odstawia się do wystygnięcia. Przed podaniem polewa sosem czekoladowym robionym z 40 g kakao, 200 g gorzkiej czekolady,  50 g cukru, łyżki wermutu i odrobiny wody potrzebnej by rozpuścić w niej kakao. Gotowy sos odstawiany jest na godzinę do lodówki.

Podane proporcje wystarczą na pół kilograma bakłażanów, które z kolei nakarmią 6 osób.

Oczywiście mogę też zrobić inną wersję melanzane al cioccolato, tę z południowej Kampanii. Bakłażany przekładane są prażonymi migdałami, kandyzowanymi skórkami cytrusów, czereśniami macerowanymi w alkoholu i a sos przyprawiany jest cynamonem. Więc nie zrazy, a przekładaniec. Zupełnie jak w najbardziej znanej potrawie z bakłażanów czyli melanzane alla parmigiana.

bakłażan sycylijski
Na Sycylii, która zna świetne przepisy z bakłażanem w roli wiodącej, nazwa melanzane alla parmigiana nie oznacza bakłażana z parmezanem, a bakłażana zapiekanego z miejscowym caciocavallo, a sama nazwa pochodzi od określenia palmigiana, czyli palmowa, gdyż przypomina zachodzące na siebie dachówki lub deszczółki w okiennicach.

bakłażan historyczny
Nic dziwnego, że Sycylia ma tyle bakłażanowych przepisów; przecież ona wprowadzała arabskie nowości kulinarne, a bakłażan,  choć jest kuzynem ziemniaków, pomidorów i papryki, które dotarły do Włoch po Kolumbie, znano - właśnie dzięki wpływom arabskim - na długo przed podbojem Ameryk.

wiele odcieni oberżyny (zdj. flckr: Pennstate, ThomasWanhoff, IanTurton i Whologwhy)
językowy
Początkowo bakłażan traktowany był jako roślina ozdobna, potem trafił do kuchi, ale tylnymi drzwiami. Gotowano go niechętnie. Dlaczego? Niektórzy twierdzą, że ze względu na popularność bakłażana w kulinariach żydowskich. Trudno jednak orzec, czy bakłażana  nie jedzono, gdyż był żydowski, czy też stał się żydowski, gdyż nikt nie chciał go jeść i dlatego robił karierę wbieda-kuchni...

A może po prostu ciągnęła się za bakłażanem nazwa mela insana? Określeniem  mela lub pom obdarzano wtedy wszystkie egzotyczne i nieznane warzywa lub owoce (melarancia - gorzka pomarańcza, melagrana - granat, melacotogna - pigwa), a dodany przymiotnik insana - zwariowana, oszalała - dopowiada resztę.

polityczny
W La Scienza in Cucina  Artusi pisze, że w roku 1910 stragany florenckie są pełne bakłażanów, gdy  jeszcze 40 lat wcześniej je ignorowano jako żydowskie. Po dojściu do władzy faszystów ten fragment książki Artusiego wycięła cenzura.


 zdjęcia (flckr, Creative Commons): Postbear, KRobison, Kingdesmond1337,Eric Bezine

oraz bakłażan osobisty, z czekoladą
najbardziej lubię bakłażany okrągłe, o jasnofioletowej skórce (patrz zdjęcie w górnym lewym rogu). Obrane, pokrojone w kostkę i podsmażone na oliwie trafiają do sosu alla norma, który powinien znaleźć się na  liscie najważniejszych sosów mojego życia, lub do sycylijskiej caponaty, bez oliwek, za to przyprawianej odrobiną gorzkiej czekolady.


a jutro-pojutrze będzie o restauracji która podała nam ciastko z bakłażanowym musem. I z sosem czekoladowym.

========
*psianka podłużna, czyli bakłażan, solanum melongena

wcześniej było o dziwnym bakłażanie przypominającym pomidora, bakłażanie w żydowskiej kuchni i wytrawnej kofiturze bakłażanowej

dodatkowe informacje o rodzajach bakłażanów i jak wybrać odpowiedniego bakłażana
melon, prosciutto i la mentucciata z Viterbo, zupa pomidorowa z miętą.
Opowiadałam jużo biedamakaronie z Apulii, że teraz to smakołyk dla prawdziwych koneserów, których od koneserów pospolitych dzieli wyrafinowany smak, bowiem koneserzy pospolici kupują to  co im poleci prasa, a prawdziwi koneserzy szukają na własną rękę. Ja, co jest sprawą oczywistą, zaliczam siebie (ale nie wiem czy inni się z tym zgodzą) do koneserów prawdziwych. Wiem na przykład, i to od dawna,o makaronach robionych z palonej pszenicy. Ba, pisałam nawet o tym, podając adres do młyna.


Ponieważ jednak brakuje mi środków finansowych właściwych koneserom pospolitym, więc do młyna w Apulli w tym roku raczej nie pojadę, więc w ramach polerowania imidżu prawdziwego koneserstwa, postanowiłam sama zrobić orecchiette di grano arso, rumieniąc na rozgrzanej patelni semolinę. A nie mając pojęcia jak będzie ta palona mąka smakować, wymieszałam ją z semoliną w bezpiecznych proporcjach 1:2.

Reszta jak przy robieniu zwykłych orecchiette: ciepła woda, trochę soli, długie zagniatanie, nóż i deska.


Czym się różnią, oprócz koloru kawy z mlekiem, orecchiette z palonej mąki od orecchiette? Ano różnią się smakiem: są lekko orzechowe, ciut gorzkawe. No i pięknie pachną. Zrobiłam do nich sos z sardeli, czosnku, pietruszki i oliwy wychodząc z założenia, że smaku lepiej nie maskować. Osobno miałam miseczkę z surowymi pomidorami, wymieszanymi z bazylią i czosnkiem. I właśnie z tymi pomidorami orecchiette z palonej pszenicy smakowały najlepiej. Najprawdziwszy koneser pewnie by to wiedział...

Następnym razem zmienię proporcje mąki, tak dla sprawdzenia, bo chyba jednak do najprawdziwszego koneserstwa jest mi bardzo daleko. Na przykład najprawdziwszy koneser miałby swoje poletko z tłącym się rżyskiem. I kamienne żarna. A już na pewno formowanie orecchiette nie zajmowałoby mu całego popołudnia....


Kiedyś mówiło się a Kodak moment, nadaje się do albumu rodzinnego, i strzelało zdjęcia aparatem z filmem kodaka. Tymi z ciepłą gamą kolorystyczną. Czasy się zmieniły. Kodaka kupują zapaleńcy fotografii analogowej, reszta łapie życia ajfonem. A w tle przygrywa Nokia tune :D 

  • Przy Redentore tłukł się facet. Najpierw sprawdzał reklamówkę znajomej: co ty, kurwa, nakupowałaś? Potem rozpoczął licytowanie ze znajomym: co wy chuje wiecie o Wenecji ja tu wszystkie kurwa zakątki znam. Wsiadł na to samo, co my, vaporetto i ustawiał tłum: nie widzisz że pani jest z kulą pora wstać i ustąpić miejsca (to do nastolatki ze słuchawkami). PROSZĘ się przesuwać do tyłu, bo ludzie nie mają gdzie stać (to przy San Marco). Wysiadł na przystanku Arsenale i dołączył do grupki mężczyzn rozłożonych na trawie pod drzewem. Słychać syczenie otwieranych puszek z piwem i jego głos: bo ja wenecju znaju. Czy jakoś tam.

  • Pani z Los Angeles:
    What's the deal with all those churches (o co chodzi z tymi wszystkimi kościołami?)
    Pani nie mogła doczekać się wypłynięcia do Palermo. Wenecji miała dosyć. Zapewne znała się z X., o którym pisałam niedawno.
  • Zatłoczona jedynka. Z prawej, nadające głośno podziwiające, nad głową brzęczenie innych podziwiających. Z lewej, starsza kobieta obserwująca miasto. Zapytałam czy nie dekoncentruje jej hałas? Ja pracuję w szkole, odpowiedziała i wróciła do patrzenia. 
Jeśli kupujesz makaron w sklepie to wiesz, że cavatelli przypominają krótkie ruloniki w prążki. Maszyny i dział sprzedaży gwarantują precyzję wykonania i jednolitość oznakowania.

szwajcarska precyzja
Gorzej gdy zechcesz zrobić cavatelli w domu. Szukając przepisu dowiesz się, że cavatelli mogą, ale nie muszą, być w prążki. Mogą być w kształcie ruloników, Lub naparstków. Lub łódeczek. Z cienkimi brzegami. Lub grubymi.

Do zrobienia cavatelli możesz użyć czubka zwykłego noża, apulijskiej la sferre, lub po prostu opuszków dwóch/trzech/czterech palców, rozcierając ciasto na zwykłej stolnicy lub na desce w wyrytym wzorem (na przykład rombami). Albo możesz ciasto rozcierać w dłoni.

Przy okazji zrozumiesz, że cavatelli to określenie mocno nieprecyzyjne, gdyż rozcierając ciasto jednym palcem robisz cavatelli (patrz zdjęcie w prawym górnym rogu), a dwoma - cecatelli, a czterema cortecce.

A tak w ogóle to powinno się mówić, że robi się strascinati, szurane kluski, do których należą również orecchiette. Nazwa strascinati pochodzi od czasownika strascinare, szurać lub rozwlekać, zaś samo strascinare okazuje się być precyzyjniejszą wersją innego czasownika - trascinare, który znaczy również ociąganie się lub wyciągnięcie kogoś (na przykład do teatru). Lub porwanie na fali entuzjazmu.  I choć precyzyjniejsze jest strascinare, to sam proces robienia klusek zwie się trascinamento.

Tak więc, porwana na fali etuzjazmu dla kluskowo-makaronowych historii, szuram palcami po desce, nie wiedząc sama co robię, bo nie tylko technika się liczy, ale również i region. Kluska o tej samej nazwie będzie wyglądała inaczej w Campanii a inaczej w Apulii. Ale, jak twierdzi Oretta Zanini de Vita: praktycznie niemożliwe jest zrozumienie różnorodności strascinati z Południowych Włoch.

I tego się trzeba trzymać :D

cavatelli, cecatelli, strascinati?

Przepis: do semoliny dodać szczyptę soli i dodawać letnią (niektórzy leją gorącą) wodę, cały czas wyrabiając, do momentu aż ciasto zacznie się zbijać w kulę. Precyzyjnych proporcji nie jestem w stanie podać. Wszystko zależy od mąki i wilgotności powietrza. Zagniatać długo i dokładnie, aż ciasto zrobi się gładkie i lśniące. Gotowe, przykryć ściereczką lub miską i odstawić na 30 min. Ciasto pokroić na kawałki mniej więcej tej samej wielkości i z każdego formować b. cienki wałek. Gotowe wałki kroić na kawałki 3-5 cm. Dobrze oprószyć mąką i naciskając ciasto opuszkami palców ciągnąć po desce do momentu w którym ciasto zacznie się zwijać w rulonik. 
Na parkingu w Sutri występowałyy dwa bezpańskie koty, którymi opiekują się nimi panie otwierające bramy i drzwi do zabytków (o teatrze rzymskim, zakrystii w skale i cmentarzu ponownego użytku będzie innym razem). Kotka występowała z udręce, a kot w ekstazie. Kocia wersja dzieła Irvinga Stone-a.


podejścia były dwa. Za pierwszym razem zapomniałam dodać jajko, więc ciasto - tłuste od wgniecionego masła - ślizgało się w misie, na co odpowiedziałam dosypując łyżkę mąki i szczyptę drożdży. Masło potrzebne do listkowania ciasta rozwałkowałam zbyt cienko, więc zrobiło się zbyt miękkie. I jeszcze wstawiłam gotowe rogaliki do piekarnika. 200 stopni, termoobieg i 15 minut pieczenia. To co wyciągnęłam z piekarnika było zbyt chrupiące by nazwać je cornetti.

Następnego dnia powtórka z uwzględnieniem wniosków wyciągniętych z pomyłek: składniki uszykowane, w kubku mocna kawa na pobudzenie komórek, cierpliwość włączona, bez termoobiegu i dodatkowej mąki. I choć pomysł z nadzieniem z konfitury pomarańczowej nie był najlepszym rozwiązaniem, to cornetti były takie jakie powinny być. Nie za maślane i nie za drożdżowe. Słodkawe, ale nie słodkie. Może ciut więcej listkowania i mniej glutowata glazura z frużeliny porzeczkowej......albo, jeszcze lepiej, frużelina morelowa.....



Cornetti czyli brioche (przepis z Jul's Kitchen)
roboty niewiele, ale trzeba ją rozłożyć na dwa dni
125 g mąki pszennej (typ 00)
125 g mąki chlebowej (ja dałam 550)
4 g soli
1/2 opakowania suszonych drożdży (płaska łyżeczka)
50 g mleka pełnotłustego
40 g letniej wody
1 jajko, lekko rozmącone
50 g cukru
skórka 1 pomarańczy
laska wanilii
30 g + 125 g masła

  1. Mąki, sól i cukier wymieszać. 
  2. Dodać do nich suszone drożdże rozpuszczone w mleku, wodę i rozmącone jajko. Zagniatać przez kilka minut. 
  3. Dodać 30 g miękkiego masła wymieszanego z nasionkami wanilii i skórką pomarańczową. Zagnieść jeszcze raz. Jeśli ciasto jest zbyt suche, dodawać po kropli wody, aż ciasto zbije się w gładką kulę. 
  4. Ciasto włożyć do dużej plastikowej torebki (musi mieć miejsce by wyrosnąć) i wstawić do lodówki na 24 godziny. Resztę masła, a więc 125 g włożyć między dwa kawałki pergaminu i rozwałkować na kwadrat. 
  5. Rozwałkowane masło wstawić do lodówki. 

I tu uwaga

wydawało mi się, że kwadrat powinien być cieniutki, natomiast w innym przepisie  wyczytałam, że kwadrat nie musi być duży, ale powinien być gruby.

24 godziny później:
  1. Ciasto zagnieść jeszcze raz, rozwałkować na kwadrat dużo większy niż powierzchnia schłodzonego masła. Na płacie ciasta ułożyć centralnie masło i brzegi ciasta założyć na nie jak rogi koperty. Skleić brzegi ciasta. 
  2. Rozwałkować tak, by ciasto miało tę samą szerokość, a wyciągnęło się wzdłuż (3 razy szerokość). W wyobraźni dzieląc ciasto na 3 części (stąd ta długość), placek składamy właśnie na trzy. 
  3. Złożony odwracamy o 90 stopni i znów rozwałkowujemy, tym razem na 4x szerokości. I składamy ponownie: dwie kawałki z brzegów składamy do środka, a potem to wszystko składamy na pół. 
  4. Ciasto zawijamy w folię i odstawiamy do lodówki na godzinę.

Schłodzone ciasto rozwałkowywujemy (ciasto powinno mieć 1/2 cm grubości), kroimy na trójkąty i zwijamy rogaliki, pamiętając że robimy włoskie cornetti, a więc porcje powinny być na 3-4 gryzy, rogi podwijamy, układamy na wyłożonej pergaminem blaszce i odstawiamy do wyrośnięcia na dwie godziny (mają podwoić wymiary). Pieczemy w nagrzanym do 200 stopni piekarniku. 15 minut powinno wystaczyć, by cornetti się ładnie zrumieniły. Jeszcze gorące posmarować roztopioną w rondelku frużeliną.

Wnioski wyciągnięte
cornetti najlepiej smakują w godzinę po wyciągnięciu z piekarnika, więc wydaje mi się sensowne wstawienie ich do lodówki na ostatnie wyrastanie. Rano wystarczy tylko wyjąć je wcześniej by doszły do temperatury pokojowej, a potem do piekarnika....No i dobrze roztopiona frużelina, smarowanie porządnym pędzelkiem, jeśli nadzienie to z konfitury jagodowej, malinowej ewentualnie morelowej. Pomarańcza zbytnio przytłacza nutę pomarańczową samego ciasta.
W roku 1960 anonimowy redaktor pisał:

Chłędowski, mimo że nie reprezentował poglądów reakcyjnych, nie potrafił dostrzec i zrozumieć wielu zjawisk społecznych. Nie zdając sobie sprawy z istoty współczesnych ruchów społecznych w Galicji, nie zdołał przyłożyć miary właściwej do analogicznych zjawisk w wiekach minionych. Nie wolny od obciążeń burżuazyjno-liberalnych traktował niejednokrotnie walki ludu o władzę jako “ruchawki”, “anarchię”, sama zaś władza w rękach ludu oznaczała dla niego “tyranię pospólstwa”. Opisując dążenia plebejskie stosował kryteria środowiska, do którego należał. (Kazimierz Chłędowski Siena, Od redakcji; Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1960)

Trzy lata później, to samo wydawnictw wydrukowało notę biograficzną Giuseppe Tomasiego di Lampedusa. Nota zawierała informacje o krytyce Lamparta, ale - zapewne ze względów ideologicznych - przemilczała powody krytyki. A te związane były właśnie z ideologią.

Otóż po 2. WŚ radykalne zaangażowanie intelektualistów było we Włoszech prawie wymagane. Artyści mieli tworzyć społecznie odpowiedzialne dzieła sztuki, co -notabene - dało nam neorealizm w filmie i fotografii, a eksperyment i nowe spojrzenie na literaturę były nakazem dnia. I właśnie w imię postępu i tworzenia nowych wartości, Ellio Vittorini, jeden z najbardziej wpływowych pisarzy tego okresu, zrobił chyba wszystko by książka Lampedusy nie ujrzała dnia dziennego: najpierw wystawił jej niepochlebne świadectwo w wydawnictwie Mondadori  potem odrzucił rękopis w wydawnictwie Einaudi, w którym zajmował stanowisko dyrektora, zaś w okresie bezpośrednio po publikacji książki przez Feltrinelliego (książkę wydano z rekomendacji Bassaniego, pisarza nie związanego z marksistami) nakłonił wielu pisarzy do krytykowania książki jako 'reakcyjnej'.  Jak napisała Jadwiga Gałuszka w nocie biograficznej do polskiego wydania książki, krytykowano Lampedusę za staroświeckość języka i wtórność formy. Posądzano go o przyjęcie języka Vitaliano Bracatiego (notabene jednego z ideologicznie zaangażowanych pisarzy) oraz plagiat. Miał Lampedusa posłużyć się książką przyjaciela - Giuseppe Maggiore - Sette i mezzo, w której pojawia się don Fabrizio z siostrzeńcem przypominającego Tancreda. Zarzuty plagiatu były mocno nadciągnięte, gdyż na zbieżności imienia i okresie akcji kończy się podobieństwo obydwu powieści.

neo neorealismo z Ginestry

Pewnie krytycy szaleliby dłużej i więcej gdyby nie zimna kąpiel zgotowana im przez jednego z czołowych marksistowskich intelektualistów. Otóż Louis Aragon nazwał Lamparta jedną z najważniejszych powieści stulecia, dodając jednocześnie, że Lampart to prawdopodobnie jedyna włoska powieść. Z Aragonem Vittorini nie odważył się dyskutować i krytyka w końcu przycichła.....A że Historia jest muzą złośliwą, więc i ta opowieść ma swą paskudną puentę: jeszcze za życia Vittoriniego na ekrany wchodzi film Lucchino Viscontiego, jednego z twórców włoskiego neorealizmu, oparty na powieści Lampedusy. Film uznany jest za jeden z najlepszych filmów Viscontiego :D Dzisiaj Vittorini jest pisarzem  prawie zapomnianym, natomiast Il Gattopardo sprzedaje się nadal (New York Times podaje liczbę 3,s miliona sprzedanych książek), a w roku 1985 Włosi uznali Lamparta za najwspanialszą powieść XX wieku.

symbolizm czy neorealizm?


 -------------------------
Lampart  Giuseppe Tomasi di Lampedusa, tłum. Zofia Ernstowa, Państwowy Instytut Wydawniczy. wyd. 2, 1963
The Last Leopard, A Life of Giuseppe di Tomasi di Lampedusa, David Gilmour, eLand London, 2007 (w Polsce ukazała się jako Ostatni Lampart. Tłumaczenie Anna Wójcicka. wydawnictwo Sic!, 2009)

dom poetów (zdj. Ghetti)
Niedawno czytałam w Corriere, że włoska mafia inwestuje w branżę turystyczną. Podobno wypasione hotele i co lepsze B&B to świetna pralnia nie tylko pościeli ale też i pieniędzy. Nie wiem czy za coraz lepiej wyglądające wnętrza odpowiedzialny jest jakiś don Corleone czy też dobrzy architek wnętrz, ale trudno nie zauważyć, że Południe wygląda designersko coraz lepiej. Do wydłużającej się  listy miejsc wartych zobaczenia dopisuję B&B MareSole w Ginostrze. I nawet nie wiem, czy bardziej podobają cementowe (?) kafelki na posadzkach czy biało-błękitna kuchnia? A może wolę widok na błękitne (a jakże morze) i dymiący Stromboli? W każdym razie, chciałabym tam pojechać choćby jutro.

na zdj. Casa dei Poeti, B&B MareSole
Ginostra, Isola di Stromboli (Isole Eolie),
98050 Messina(ME)
info@ginostra-bb.com
Tel 090 981 1787 lub +39 338 717 2110
ucz się, ucz, byś nie zginęła w tłumie
Nowy adres internetowy do Il Vecchio Mulino otrzymany od Bei przypomniał mi o włoskich przymiotnikach, które mogą się wydawać sprawą nieskomplikowaną, czyli semplice, ale na krótko, bowiem semplice okazuje się mniej proste, gdy uświadomisz sobie, że semplice z frazy una semplice affirmazione (niewinna afirmacja) nie jest tym samym semplice z una domanda semplice (łatwe pytanie).

Postawienie przymiotnika przed - zamiast za - rzeczownikiem może mieć kolosalne znaczenie w sytuacji, gdy una domanda semplice pochodzi od zazdrosnego włoskiego kochanka, który chciałby wiedzieć od kogo dostałaś smsa. A ty, zaskoczona, przez pomyłkę mówisz mu, że od Pawełka, il vecchio amico, a więc od kogoś z kim przyjaźnisz się od lat, a zamierzałaś powiedzić, że od pana Pawła, un amico vecchio, który kiedyś był kumplem twojego nieżyjącego już dziadka. I przez przymiotnik w niewłaściwym miejscu znajdujesz się w un'amara situazione, bo zazdrosny Giorgio stawia ci przed nosem un caffè amaro, czyli bez cukru, i chowa się za otwartą na ogłoszeniach gazetą, zaś a ty - przez komórkę tłumaczysz la vecchia amica, że właśnie stałaś się una ragazza sola, zaręczyn nie będzie i w tej chwili  twoją una sola idea jest zadzwonienie po taksówkę .


stare przyjaciółki i stare znajome

Mam jedynie nadzieję, że nie pożyczysz Giorgio pieniędzy na kupno nowego motocykla, bo wtedy nie powiem ci, że masz pecha i jesteś una povera donna, ale że jesteś spłukana, a więc la donna povera....


*********
una certa situazione - specyficzna sytuacja. Una notizia certa - evidentne, gwarantowane ostrzeżenie, uwaga.

una sola idea - jedyny pomysł, una ragazza sola - w tym przypadku: singielka

X. ma dosyć Wenecji. Był w niej ze dwadzieścia razy, a więc o jakieś 19 razy za dużo, by się czegoś nowego dowiedzieć.. Rozumiem X.  Przeładowanie materiałem. Ile razy można patrzeć na różowo-biały pałac dodżów, białą bryłę Redentore, pasek Giudecci, San Giorgio Maggiore wynurzający się z wody?



Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że X. bredzi, bo Wenecja nie może się znudzić. Ja z kolei twierdzę, że X. twardy dysk się zawiesił. Bo Wenecja oglądana po raz kolejny jest nadal zajebistsza od zajebistych. Wystarczy tylko zresetować wyobraźnię. A na Giudecce zauważy się wtedy zakład oczyszczania miasta, w Cannaregio magazyny z ręcznie malowanymi logo Spar, McDonald'sa, real i wirtual w oknach, a w sestiere Castello - ogłoszenie o ekologicznym pochówku. Natomiast w zatłoczonym vaporetto zauważy się pana z obsługi, który mógłby pozować dla Missoni, Prady i Vuittona razem wziętych. Albo grać główną męską rolę w moim  erotycznym śnie z Wenecją w tle.

X:zresetowana w Wenecji wyobraźnia przydatna jest też we Włocławku, Kaliszu, Brodnicy, Koszalinie, Tomaszowie,  Kielcach i w Radziejowie Kujawskim :D


Powered by Blogger.